Wilki rozpoczynają rok od porażki. King – Czarni Słupsk 74:80

Zdziesiątkowani i rozbici problemami finansowymi zawodnicy Czarnych Panter znów okazali się lepsi od szczecińskich Wilków. Grając w siedmiu popisali się leszą skutecznością, większym opanowaniem i do domu wracają z kompletem oczek. Wśród podopiecznych Marka Łukomskiego zawiedli liderzy, którzy do tej pory stanowili o sile zespołu.

Od pierwszych minut mecz Wilków z Czarnymi Panterami był bardzo wyrównany, ale to goście ze Słupska szybko wyszli na kilkupunktowe prowadzenie. W drużynie gości od początku imponował formą David Kravish. Amerykański podkoszowy robił praktycznie co chciał, rzucał, zbierał i stawiał dobre podsłony. W drużynie Marka Łukomskiego w pierwszej ćwiartce ciężko wskazać na zdecydowanie pozytywną postać. Z pewnością pojawienie się na parkiecie Michała Nowakowskiego pozwoliło odrobić kilka oczek straty. Końcówka należała do gości i równo z końcową syreną trafił Chavaughn Lewis, co poskutkowało siedmioma punktami przewagi (23:30).

Michał Nowakowski rozpoczął rzucanie w drugiej kwarcie celną trójką, a chwilę później wsad Kuby Garbacza zniwelował straty jedynie do dwóch punktów. Niestety goście odpowiedzieli serią dziewięciu punktów z rzędu i znów wyszli na wysokie prowadzenie. Wilki przegrywały walkę pod tablicami i nie grzeszyli skutecznością. Na szczęście w ostatnich momentach pierwszej połowy poprawiła się defensywa szczecinian i w końcu odpalił Tylor Brown. Dzięki niemu na przerwę obie drużyny schodziły przy wyniku 44:47.

Choć Czarni lepie rozpoczęli drugą połowę, to King wciąż trzymał wynik meczu wciąż oscylował wokół remisu. Brakowało jednak decydującej akcji, która przechyliłaby szalę na stronę gospodarzy. Goście umiejętnie się bronili i przede wszystkim imponowali dobrą skutecznością. Dzięki temu wciąż utrzymywali przewagę. W szczecińskiej drużynie słabo funkcjonowali dotychczasowi liderzy: Russel Robinson i Paweł Kikowski. Żaden z nich nie był w stanie pociągnąć gry zespołu. Dodatkowym osłabieniem była słaba dyspozycja Roberta Skibniewskiego, który w połowie trzeciej kwarty miał na swoim koncie pięć fauli i resztę meczu spędził na ławce.

Na decydująca kwartę goście znów wychodzili z siedmioma oczkami przewagi (55:62). W końcu po ośmiu nieudanych próbach z rzędu trafił Robinson, w dodatku za trzy. Po upływie niespełna dwóch minut przewaga gości zmalała do jednego oczka. Jednak nerwową końcówkę lepiej wykorzystali goście, którzy wracają do domu z kompletem oczek (74:80).

tekst: oam

foto: Mateusz Szklarski


Reklama